Orkiestra Symfoniczna w Spanish Fork ? Hiszpańskim Widelcu ? składa się z matek wielodzietnych (i jednej małodzietnej), zwanych tu pięknie homemakers, emerytowanych inżynierów, nauczycieli, architektów, studentów czegoś-tam z pobliskiego uniwersytetu i paru zdolnych uczniów liceum. Najważniejszy, oczywiście, jest Ben ? nasz (i nie tylko nasz) dyrygent i zarazem kompozytor. Trudno wymagać od matek wielodzietnych (a i tej małodzietnej też), emerytowanych inżynierów itd. tego, żeby przykładnie ćwiczyli po trzy godziny dziennie, ale Ben jest ambitny i nie zamierza tylko z tego powodu spuszczać z tonu. Gramy więc Mendelssohna i Rossiniego, do tego parę amerykańskich kawałków, nie wyłączając kompozycji naszego dyrygenta. I tu pierwsza rzecz: może te kawałki nie mają jakiejś zadziwiającej głębi, może są nawet w pewnym sensie banalne, ale TEGO DA SIĘ SŁUCHAĆ!!! Może to kwestia wolnego rynku? Może tutaj kompozytorzy muszą pisać to, czego ludziom będzie się chciało słuchać i co da się zagrać bez bólu zębów? Na co sponsorzy będą dawać pieniądze?
(...)