W pierwszym tygodniu stwierdziłam, że skoro jesteśmy w Ameryce, to zacznę od wypróbowania przepisów amerykańskich. Chleb kukurydziamy ? cornbread ? był dobry, ale nikomu nie smakował. Drugi z kolei dało się zjeść, ale nie dało się ukroić ? rozpadał się na okruszki. Trzeci, co prawda, wyglądał ślicznie i dał się pokroić na zgrabne kromki, ale do smacznych nie należał. W końcu stwierdziłam, że jak chcę mieć dobry chleb, to nie powinien on pochodzić z amerykańskiego przepisu i zwróciłam się o pomoc do różnych znajomych. Nadeszła lawina przepisów: w jednym należało użyć otrębów pszennych; drugi wymagał serwatki; trzeci z kolei bazował na kefirze. Żadnego w końcu nie udało mi się wypróbować, bo w każdym należało użyć produktów w Utah przynajmniej trudno dostępnych.
Internet ? oto źródło wiedzy nie tylko użytecznej, tego mi było trzeba. Tradycyjny chleb na zakwasie to naprawdę prosta sprawa - zaczynało się obiecująco. Dalej było już gorzej ? Stawiamy ciasto w temperaturze 26 stopni Celsjusza na 2 godziny. Wyrabiamy, stawiamy w temperaturze 24 stopni (...) Trzeba zadbać o to, by temperatura nie była wyższa ani niższa. Dziękuję bardzo, robienie chleba przez 24 godziny i bieganie z termometrem po domu w celu znalezienia miejsca, gdzie jest DOKŁADNIE 26 stopni wykraczało daleko poza moją determinację. Postanowiłam zadzwonić do babci.
? Chleb? ? zdziwiła się babcia. ? Bierzesz mąkę, dodajesz zakwas, trochę soli, wodę, wyrabiasz, dajesz do wyrośnięcia i pieczesz.
? Ale ile wody? Ile mąki? Ile stopni? ? nie dawałam za wygraną. Babcia westchnęła. ? Tyle, ile trzeba, żeby był dobry. Najlepiej wziąć dzieżę, 12 kg mąki i wiadro wody.
Po siódmym podejściu chleb mi wychodzi naprawdę niezły. Zadzwoniła koleżanka i poprosiła o przepis. ? Chleb na zakwasie? To naprawdę prosta sprawa ? powiedziałam. ? Bierzesz mąkę, wodę, sól, zakwas i gotowe.
? Ale ile wody? Ile mąki? ? dopytywała się zrozpaczona koleżanka.
? Och, tyle ile trzeba ? odpowiedziałam.