Mógł, ponieważ w prawie międzynarodowym nie istnieją przepisy, regulujące wydarzenia bez precedensu. Precedens określa wyłącznie umowne zasady, obowiązujące w stosunkach między państwami we wszystkich sprawach podobnych do takiej, która choć raz zaistniała, bądź takich, które umawiające się strony były w stanie przewidzieć. Jednak wypadek rządowego T-154 miał oczywiście charakter bezprecedensowy.
Tymczasem dwa miesiące po 10 kwietnia wiemy o dramacie pod Smoleńskiem tyle, ile kochający nas przedstawiciele Kremla zdecydowali się stronie polskiej łaskawie ujawnić. No, ale prowadzimy wszak niezależne śledztwa, zatem wszystko niechybnie jakoś się ułoży po myśli. Naszej bądź ich.
Skąd ten strach?
A przecież nic ? poza zaskakującym serwilizmem aktualnych włodarzy Rzeczypospolitej ? nie nakazywało nam pozostawiać postępowania w rękach Rosjan. Mało tego, Polska wcale nie musiałaby prowadzić tego śledztwa. Mogłaby w nim współuczestniczyć na równych prawach, zamiast, kuląc ogon, posłusznie godzić się z rolą petenta. I nawet gdyby Rosjanie czegoś podobnego nie zaakceptowali, próba tego rodzaju ustawienia stosunków w jedynej w swoim rodzaju sytuacji, była podstawowym obowiązkiem polskich władz. Zatem powiedzieć, że nasz rząd okrył się hańbą, to przywołać eufemizm. Sednem zaś tej hańby jest kompromitująca zgoda rządu Donalda Tuska na podporządkowanie się rozstrzygnięciom, które ostatecznie określi Rosja.
(...)