Obłęd spowszedniał, jest teraz coraz bardziej znośny, wręcz naturalny, można by rzec, zalecany. Nie tylko od niedawna, od czasu, gdy młody historyk ogłosił swoją diagnozę co do naszej niedawnej historii wojennej (a i przedwojennej, nazywanej niesłusznie przez niektórych sanacyjną). Przekonywał, że zaważył na niej ogólny obłęd przynajmniej części Polaków, którą to opinię powziął niejako z pozycji zdrowego lekarza, z racji wieku nie muszącego curare se ipsum, wskazał następnie właściwą terapię, choć już dawno po zejściu pacjenta, dziwiąc się przy tym, że podczas ciężkiej, może nieuleczalnej choroby, nie znaleziono terapii lepszej. Tak bywa z trudnymi, terminalnymi przypadkami, z przewyższającymi nas nieszczęściami i klęskami.