Od kilku dni nagłaśnia się sprawę zabójstwa Aleksandra Litwinienki. Narracja dotycząca tej kwestii we wszystkich mediach, od lewej do prawej strony, głównego i tzw. niezależnego nurtu, wydaje się, jak nigdy, jednolita i zgodna: Putin zabił Litwinienkę.
Wyjątkowo naiwna wizja świata, w której występuje zawsze zły i dobry gracz, sprawia, że nasza klasa polityczna, dziennikarze, osoby publiczne oddają się, jak zwykle, swoistemu rytuałowi pogrzebania żywcem i bez sądu domniemanego sprawcy. Tłuszcza ta bezkrytycznie rzuca się na raporty stwarzane przez jednego z graczy na zamówienie przeciwko jego adwersarzowi, w czasie, o którym wiadomo, że jest okresem zaostrzającego się konfliktu geopolitycznego, co odbija się również na wzmożeniu intensywności tzw. wojny informacyjnej.
Brak jakiegokolwiek choćby ostrożniejszego komentarza, rodzi podejrzenia, że chodzi tu wyłącznie o naszą narodową rusofobię, dla niektórych stanowiącą niemal przedmiot dumy. Niestety, nie przyświeca temu ani polityczny racjonalizm, ani tym bardziej kierowanie się interesem narodowym. Sama narracja, że odpowiedzialny za śmierć Litwinienki, jest nie kto inny, a sam Putin (jak przeczytałem w niektórych miejscach, do tego skryty pedofil), brzmi już jak informacja szyta nie najcieńszym ściegiem, którą można podejrzewać o pewien zadaniowy charakter.
Nieścisłości
Po pierwsze, gdy na tak podrzędnego i w dodatku podwójnego agenta (istnieją informacje o jego współpracy z MI6 i powiązaniu z międzynarodową przestępczością), jakim był Litwinienko, wydany zostaje nieformalny wyrok śmierci, raczej nie musi uczestniczyć w tym aż głowa państwa. Taką decyzję może podjąć odpowiedni dowódca niższego szczebla. W takiej sytuacji przedwczesne obrażanie głowy państwa, z którym stosunki są dla Polski newralgiczne, narusza zasady bezpieczeństwa i dyplomacji. Tym bardziej gdy stoimy u progu konfliktu z Unią Europejską, z grożącymi Polsce sankcjami gospodarczymi, gdy borykamy się z tak poważnymi dylematami, jak dalszy, bardziej suwerenny rozwój naszej gospodarki, czy choćby zagrożenie napływem imigrantów, a bezrefleksyjnie powtarzane brytyjskie oskarżenia mają dość podejrzane przesłanki. Pomijam fakt, że gdyby rzeczywiście Putin wydał taki rozkaz, nie byłaby to informacja, która z taką łatwością przedostaje się do opinii publicznej. Obie strony na poziomie wywiadów prowadzą dość brutalną walkę i obie wykorzystują poczynania strony przeciwnej jako broń propagandową. Nie możemy dać się wmanewrować w takie zabiegi, mimo naszego gorącego słowiańskiego, podatnego na manipulacje temperamentu.
(...)