Od kilku dni nagłaśnia się sprawę zabójstwa Aleksandra Litwinienki. Narracja dotycząca tej kwestii we wszystkich mediach, od lewej do prawej strony, głównego i tzw. niezależnego nurtu, wydaje się, jak nigdy, jednolita i zgodna: Putin zabił Litwinienkę. Wyjątkowo naiwna wizja świata, w której występuje zawsze zły i dobry gracz, sprawia, że nasza klasa polityczna, dziennikarze, osoby publiczne oddają się, jak zwykle, swoistemu rytuałowi pogrzebania żywcem i bez sądu domniemanego sprawcy. Tłuszcza ta bezkrytycznie rzuca się na raporty stwarzane przez jednego z graczy na zamówienie przeciwko jego adwersarzowi, w czasie, o którym wiadomo, że jest okresem zaostrzającego się konfliktu geopolitycznego, co odbija się również na wzmożeniu intensywności tzw. wojny informacyjnej. Brak jakiegokolwiek choćby ostrożniejszego komentarza, rodzi podejrzenia, że chodzi tu wyłącznie o naszą narodową rusofobię, dla niektórych stanowiącą niemal przedmiot dumy. Niestety, nie przyświeca temu ani polityczny racjonalizm, ani tym bardziej kierowanie…