Obserwując współczesną politykę, wielu badaczy i komentatorów zwraca uwagę na kryzys państwa narodowego, przy czym przeważnie mają oni tutaj na myśli procesy ekonomicznej, politycznej i kulturowej globalizacji oraz integracji.
Dopóki Donald Trump będzie zasiadał w Białym Domu, dopóty pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską panować będzie stan wrogości. Przez wielu analityków stosunków międzynarodowych, a także polityków i dziennikarzy, sytuacja ta postrzegana jest jako anormalna i ekscepcjonalna. Autorzy tego tekstu stoją na stanowisku, że konflikt ten nie powinien nas bynajmniej dziwić, a jedyne co winno zaskakiwać to fakt, że wybuchł tak późno.
Nie ma chyba żadnego innego społeczeństwa na świecie, które tyle uwagi poświęcałoby kwestii narodu i sensu jego istnienia, co Polacy. Z rozmaitych przyczyn natury historycznej, geopolitycznej i intelektualnej, tak samorodnej jak i importowanej z zagranicy, to naród znajduje się w centrum polskiej refleksji.
Oto zasadnicza różnica w stosunku do tradycji zachodniej, która – od Jeana Bodina, Thomasa Hobbesa i Georga W.F. Hegla – permanentnie obraca się wokół problemu państwa stanowiącego centrum organizacyjne życia zbiorowego. W tradycji zachodniej przyjmuje się, że państwo nie jest dziełem narodu, lecz – przeciwnie – to państwo go tworzy w długim procesie narodowotwórczym, którego początki giną w średniowiecznych dziejach. O ile w Polsce refleksja na temat narodu jest bardzo rozwinięta, o tyle myśl o państwie nadal znajduje się w powijakach. I w tymże stanie etatystycznego intelektualnego niedorozwoju w 1989 roku wyszliśmy z komunizmu i wpłynęliśmy na głębokie, a mętne wody integracji europejskiej i globalizacji.
Wychodząca od 2001 roku |